Na pewno nie dlatego, że mi nie smakowało. Uwielbiałam smak mięsa. Z grilla, pieczonej kaczki z jabłkami, kiełbasy z ogniska, pierogów ruskich z boczkiem. Tym bardziej, że w większości wypadków mięso na talerzu pojawiało się podczas spotkań z przyjaciółmi, rodziną. Im ważniejsze spotkanie, tym więcej mięsa przygotowanego w wyjątkowy sposób. Nic dziwnego, że pozytywne skojarzenie z mięsem od dziecka wdrukowywały się w moją głowę. Co więc się stało, że mięso na dobre (mam nadzieję) zniknęło z mojego menu? Oto moje teorie.
Bo Rodzice pokazali mi, że warzywa są smaczne
W moim rodzinnym domu zawsze było dużo warzyw pod różną postacią. Obiad bez surówki był niemożliwy. Pamiętam, że w podstawówce Mama do szkoły pakowała mi w słoiczku domową kiszoną kapustę, co akurat wtedy uważałam za szczyt obciachu. Jedliśmy też “dziwne” rośliny. Na przykład wiosną królowała sałatka z mleczu i krwawnika. Tata dawał do przegryzania młode stokrotki, mówił, że zdrowe, pączki lipy, a absolutnym hitem była żywica z wiśni, którą żułam ze smakiem. Ze smakiem wspominam też jajecznicę na lebiodzie. Rodzice zadbali więc o podstawy.
Bo widziałam, że “mięso” kiedyś żyło
Wychowywałam się na mazurskiej wsi w latach osiemdziesiątych. Okoliczności przyrody były sielskie, dzieciństwo między lasem i jeziorem. Pamiętam krowę Mewę, później kozę Matyldę i kury, które z ciotecznym rodzeństwem łapaliśmy i traktowaliśmy bez litości każąc znosić jajka na zawołanie. Pamiętam też, że te kury się zabijało. Była krew. Pamiętam, że jako dziewczynka nabijałam na haczyk dżdżownicę, a potem patrzyłam, jak złowioną rybę oprawia Tata. Suszyłam na słońcu rybie pęcherze, a potem z nich strzelałam. Dobrze wiem, że mięso było kiedyś życiem. Łaziło, gdakało, muczało, dawało się lubić i zanim trafiło na talerz, można nawet było się z nim bawić.
Bo mieszkałam w mieście, gdzie wege było smaczne i modne
To było dzieciństwo. Potem nadszedł długi okres, który nazwałabym przejściowym. Mniej lub bardziej świadomie mięso znikało z mojego talerza na rzecz warzyw. Również, jak to u dziewczyny, podczas ekspertymentów z dietami odchudzającymi. Uwielbiam przepisy roślinne i zaczęłam śledzić wegeblogi (przygodę zaczęłam z Jadłonomią, potem Wegan Nerd, aż po miłość do Minimalist Baker). Im więcej przepisów poznawałam, tym swobodniej czułam się w kuchni. W Warszawie też pojawiało się coraz więcej wege miejsc, które prócz tego, że smacznie karmiły, fajnie się w nich bywało ;). Studencki Greenway przestał być jedyną opcją.
Bo troszczę się o zdrowie najbliższych
Urodziłam pierwsze dziecko i z miasta znowu przeprowadziłam się pod las. Miałam misję wykarmienia rodziny w sposób zdrowy i zrównoważony. Starannie wybierałam produkty. Również mięso, ale głównie z zaufanych miejsc, od gospodarza, tak, aby unikać antybiotyków. Jedliśmy go też mniej. W 2011 na statystycznego Polaka przypadało 75 kg (więcej). Zdecydowanie za dużo. W takich ilościach mięso jest trucizną . Zaczęłam uprawiać własne warzywa i zioła. Jako matka czułam odpowiedzialność za to, co jedzą najbliżsi. Zaczęłam świadomie wybierać składniki, czytać skład produktów, eliminować to, co zgodnie z moją wiedzą, szkodziło. Po raz pierwszy przez dłuższy czas nie jadłam mięsa. Do pracy niemal codziennie nosiłam ciecierzycę w pomidorach, bo brakowało czasu na kreatywność. Było mi z tym dobrze, ale widocznie nie byłam gotowa na pełną z niego rezygnację, bo znowu mięso wróciło na mój stół. Na wszystko musi przyjść czas.
Bo nie zgadzałam się z “upodleniem” zwierząt i przemysłem mięsnym, bo nie umiem zabić zwierzęcia
Trafiłam na książkę dyrektora warszawskiego ZOO, dr Andrzeja G. Kruszewicza, pt. “Hipokryzja. Nasze relacje ze zwierzętami”. Mocno zarezonowało we mnie zdanie o tym, że traktujemy mięso tak, jakby było produktem odseparowanym od swojej historii – żywego zwierzęcia. W supermarkecie dostajemy już zapakowaną na tacce porcję. Bez kontaktu z surowym mięsem, wystarczy wrzucić na patelnię. Dzięki Kruszewiczowi zrozumiałam, że nie byłabym w stanie zabić zwierzęcia, aby je zjeść. Zaczęło mocno to we mnie pracować. Co takiego powstrzymuje mnie od odebrania życia, ale pozwala jeść mięso. Usłyszałam o technopatii, o tym, że krowa, która kiedyś żyła 26 lat, dziś żyje 3-6 lat, bo jest tak wyeksploatowana. Tak się dzieje również w malutkich gospodarstwach. O tym, że ciele jest odbierane matce po 2 dniach. O tym, że upodliliśmy zwierzęta. Kolejne zdobywane informacje utwierdzały mnie w przekonaniu, że dzisiejszy przemysł mięsny odbiera zwierzętom godność. Posłuchajcie rozmowy z Kruszewiczem dostępnej tu w Polskim Radio. Zgadzam się z jego “Łowiectwo w porównaniu do hodowli przemysłowej, to pieszczota”. Chcesz jeść mięso, odwiedź z rodziną rzeźnię lub ustrzel dzika.
Bo widzę w zwierzęciu dziecko, matkę
Urodziłam drugie dziecko. Dziewczynka wnosi do życia inną energię. Już w ciąży przestałam jeść mięso, ale nadal przygotowywałam je dla syna i męża. To był czas, kiedy wśród obserwowanych hashtagów w mediach społecznościowych królował u mnie #vegan i #veganmom. Zróbcie to sobie. Bardzo pomaga na miłość do burgerów. Kumulacja wiedzy i dziecko w brzuchu spowodowały, że przygotowywania mięsnych posiłków stało się bardzo przykre. Lepiąc klopsy z cielęciny zwyczajnie nie umiałam się pozbyć z głowy komentarzy “żyło”, “dziecko”, “miało matkę”. Przestałam gotować mięso. Mąż jadł je w pracy, syn w przedszkolu. Któregoś dnia Karol po prostu powiedział, że nie je już mięsa. A syn zaczął pytać czy podawane kotlety są z mięsa, jednak nadal słabnie na widok kabanosa. Najbardziej działa “cicha” ewangelizacja. Jestem z nas dumna.
Bo zobaczyłam skalę przemysłu mięsnego (mimo, że w jej najzieleńszym wydaniu)
Wyjechaliśmy na wakacje do Nowej Zelandii. Matko, co za bajeczne miejsce. Raj na Ziemii. Wyobraźcie sobie wszystkie najpiękniejsze widoki świata i rozrzućcie je na dwóch wyspach. Oto Nowa Zelandia. W tym raju po kilku dniach coś zaczęło mnie uwierać. Zrozumiałam, że to, prócz super małego kampera ;), liczba hodowlanych zwierząt, którą mijamy podróżując po wyspach.
W 2017 Nowa Zelandia hodowała 27,37 mln owiec, 10,08 mln sztuk bydła (3,61 mln sztuk bydła mięsnego i 6,47 mln sztuk bydła mlecznego) i 0,85 mln jeleni (źródło). W 2018 roku Nową Zelandię zamieszkiwało 4,749,598 osób (za Wikipedią). Pojechałam na wakacje do rzeźni. Dalej pojawił się temat metanu i tego, jak potężny i negatywny wpływ ma na zmiany klimatu. Jak przeczytałam na stronie The New Zealand Agricultural Greenhouse Gas Research Centre, obecne szacunki wskazują, że emisja metanu odpowiada za prawie 40% całkowitego efektu cieplarnianego w tym kraju. Temat metanu jako znacznie groźniejszego od CO2 weryfikuje naukaoklimacie.pl. Niemniej metanowy kac pozostaje. Dowiaduję się również o innym negatywnych wpływie przemysłu mięsnego na środowisko. Wycinka lasów, pustynnienie, zużycie wody, zanieczyszczenie powietrza, wody i gleby. Statystyki znajduję głównie z USA, jak na przykład te.
Bo martwię się o środowisko i chcę, żeby moje dzieci mogły żyć w świecie bez kryzysów spowodowanych zmianami klimatycznymi
Z raportu organizacji nonprofit GRAIN i amerykańskiego Instytutu ds. Rolnictwa i Polityki Handlowej dowiaduję się, że:
Together, the world’s top five meat and dairy corporations are now responsible for more annual greenhouse gas emissions than Exxon, Shell or BP.
W raporcie przeczytacie, że te firmy nie śpieszą się ze zmniejszeniem emisji. Dane nt przemysłu mięsnego w ujęciu globalnym przedstawia forsal.pl:
- Rocznie na całym świecie w celach żywnościowych zabijanych jest około 50 mld zwierząt lądowych.
- Przy ich hodowli zatrudnionych jest ponad miliard ludzi (jest więc potężnym pracodawcą).
- Przemysł mięsny przyczynia się do emisji 18 procent gazów cieplarnianych wydalanych przez działalność człowieka na całym globie.
- Uzyskanie kilograma wołowiny powoduje zanieczyszczenie atmosfery 26,6 kilogramami dwutlenku węgla, baraniny prawie 23 kg, a wieprzowiny 7,9 kilograma.
- Wyprodukowanie jednego kilograma wołowiny wymaga:
- 25 kilogramów zbóż
- i 15 tys. litrów wody.
- 30 procent światowych ziem uprawnych wykorzystywanych jest w celach hodowlanych, które pochłaniają 70 procent dostępnej wody pitnej, dodatkowo zanieczyszczanej nawozami, hormonami i zwierzęcymi odchodami.
Liczby dotyczące Polski muszą być inne i czekam na nie (wysłałam pytanie do Ministerstwa Środowiska, przecież najlepiej mieć je z pierwszej ręki), ale skala negatywnego wpływu tego przemysłu na środowisko, bez względu na kraj, jest szokująca.
Do obserwowanych hashtagów dołączył #climatechange. Zaczęłam śledzić pojawiające się na ten temat informacje. Poranną prasówkę zaczynam od aplikacji BBC, która ma pięknie wyselekcjonowane informacje o zmianach klimatycznych. Codziennie coś nowego, przerażającego, ważnego. Tu pierwszy raz przeczytałam o “Diecie dla Planety“, która zachęca do zminimalizowania spożywania mięsa do minimum. O tym mówią naukowcy. Tu też znalazłam kalkulator, który pokazuje jak jedząc poszczególne produkty dokładam się do emisji gazów cieplarnianych.
………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………
Jak widzisz, nazbierało się tych powodów do niejedzenia mięsa. A nie piszę tu o zagrożeniu bioróżnorodności oceanów i mórz, zanieczyszczeniu metalami ciężkimi i plastikiem ryb, które nadal sporadycznie pojawiają się w moim menu. Nadal też jem nabiał. Mam nadzieję, że metoda małych kroków doprowadzi mnie również do rezygnacji i z niego.
Ważne Ps.
Skomplikuję trochę sprawę. Niejedzenia mięsa jest ważnym krokiem. Ale jeśli alternatywą staje się hipsterska dieta wege z egzotycznymi produktami w roli głównej, jest duża szansa, że nasz ślad wodny i węglowy jest wyższy (czyli gorszy), niż człowieka, który zje od czasu do czasu wyhodowaną u sąsiada kurę czy dziczyznę. Napiszę o tym oddzielny tekst. A jeśli już teraz przebierasz nogami, poszukaj w sieci o wpływie przemysłu rolniczego na środowisko. Stay tuned!