Dopiero dziś po raz pierwszy uderzyła mnie obecna sytuacja. Nie zabrakło mi jedzenia, nie zachorowałam ani ja, ani nikt z moich bliskich. Nawet liczba chorych i prognoza na przyszłość nie robią na mnie szczególnego wrażenia. Koncentruję się na faktach i wiem, że jeśli będę postępowała zgodnie z zaleceniami, najprawdopodobniej wszystko będzie git. To, co mną potrząsnęło to relacje i strach przed innymi.
Relacje w czasach zarazy
Mieszkam pod miastem. Podczas niedzielnych spacerów zazwyczaj mijamy sąsiadów przyjaźnie zagadując. Gdy w lesie spotykamy nieznajomych, często zdarza się, że nasze dzieci zaczynają wspólnie się bawić. Cieszymy się, gdy wpadamy na trasie na dzieci z przedszkola i ich rodziców. Dziś było inaczej. Omijaliśmy się na kilka metrów i nawet “dzień dobry” jakoś było z obowiązku, po którym tylko wszyscy przyśpieszali kroku. Po drodze do lasu spotkaliśmy znajomych, którzy powiedzieli, że przez tłum ludzi wracają do domu. My też zawróciliśmy, zapakowaliśmy się do auta i pojechaliśmy w głuszę, chociaż pod Warszawą o głuszę trudno.
Po drodze pojawił się temat zatankowania auta “na wypadek”. Na jaki wypadek?! Gdy Karol narysował najczarniejszy obraz, poczułam złość i spięcie na karku. Tu kumuluje się mój łajdak stres. Cała wiedza o komunikacji bez przemocy poszła się….. Gdy usłyszałam od męża, że dziś to chyba zapomniałam o medytacji i co z moim zero waste, bo coś tam…, wyszedł ze mnie szakal, a byłam nim przez większość życia, więc potrafię być nim doskonale. Rozlało się.
Koronawirus: Jak radzę sobie ze stresem
Jak patrzę na drugą połowę dzisiejszego dnia, to chyba sobie nie radzę, tyle było złych emocji. Wiele spraw się dziś zbiegło. Emocjonalnie za dużo. Dzieci po tygodniowym chorowaniu w domu też już wariują. Do tego nieprzespana noc. Jakieś dziwne sny i Róża płacząca od 5 rano. A jutro praca zdalna w tej atmosferze. Jak ogarnąć swój dobrostan psychiczny w tych warunkach. I miłość w czasie zarazy. Bo relacje z najbliższymi, przy których pozwalamy sobie na więcej mogą ucierpieć.
Koncentruję się na faktach
A te pokazują, że wirus jest do opanowania, bo przykład Chin to coraz piękniej pokazuje. Tam liczba zachorowań spada. Poza tym choroba jest śmiertelna dla osób o wyraźnie obniżonej odporności, takich, dla których groźna jest nawet zwykła grypa, czyli bida jak zwykle. O nasze dzieci możemy być spokojni. Musiałyby mieć strasznego pecha, aby koronawirus wyrządził im szkodę. W Chinach na 44 000 przypadki, zachorowało tylko 416 (poniżej 1%) dzieci w wieku poniżej 9 lat. Nie zanotowano w tej grupie przypadku śmiertelnego.
Natomiast w całej grupie zakażonych, śmiertelność to 3,5%. Na tyle mało, żebym nie umarła od samego strachu przed złapaniem tego syfu, ale wystarczająco dużo, abym stosowała się do zaleceń mających uchronić mnie, moich najbliższych i resztę społeczeństwa. (Śmiertelność na sezonową grypę to ok 0,1%).
Stosuję się do zaleceń
Siedzę w domu. Chleb skończył mi się wczoraj, ale nowego nie kupiłam. Mam jakieś zapasy. Kuchenne półki pełne są produktów, które w końcu doczekają swojej chwili. Jak mnie przyciśnie glutenowy głód, usmażę placki. Planuję posiłki tak, aby to, co mam starczyło na długo. Pilnuję higieny. Dziadków, przyjaciół słyszę przez telefon. Dbam o swoją odporność.
Ograniczam dopływ informacji nt. koronawirusa
Chcę być na bieżąco , ale nie potrzebuję sprawdzać co minutę co nowego wydarzyło się w sprawie koronawirusa. Raz dziennie, w porannych godzinach sprawdzam status sprawy i jaki to ma wpływ na moją obecną sytuację. Na pewno nie robię tego przed snem, bo to, co przeczytam przed zaśnięciem ma ogromny wpływ na nocną regenerację. A dobry sen to dobra odporność.
Zamiast siedzieć z nosem w tv (którego nie mam), siedzę z nosem w książce. Ze znajomymi też ten temat koronawirusa zbijam do możliwego minimum. Nie udaję jednak, że tematu nie ma.
Do rozmów telefonicznych używam połączenia video
Lubię ludzi, lubię z nimi rozmawiać, więc szukam z nimi teraz kontaktu na wszelkie możliwe sposoby. Niestety, kontakt przez messengera lub samo połączenie telefoniczne wzmaga we mnie poczucie izolacji. Dlatego staram się, gdy tylko to możliwe, używać połączenia wideo. Daruję sobie tyle “żywego” kontaktu, ile mogę i pozwalają inni :).
Pozwalam sobie na emocje, identyfikuję uczucia
Nie udaję, że koronawirusa nie ma. On jest i mam świadomość, że zmienia świat, jaki znałam. Na różnych płaszczyznach. Od kwestii prawnych, przez systemowe rozwiązania, mentalność ludzi i relacje między nami. Po tym wszystkim będziemy musieli zbudować sobie nasz świat od nowa. To budzi strach. To normalne i ewolucyjnie uzasadnione. Przyjmuję to, ale nie pielęgnuję. Nie karmię niepotrzebnymi rozmowami o tym, ile to nowych zachorowań i że pierwsze ofiary śmiertelne. Nie oglądam katastroficznych filmów, bo może wydam się sobie chojrakiem, ale ślad w głowie pozostanie i odbije się w jakości snu.
Przyznaję się też do tej emocji i odczuć przed innymi. Szczególnie tymi, którzy są blisko. Proszę, aby oszczędzali mi katastroficznych wizji, bo one mi nie służą. Staram się identyfikować też ich emocje i uczucia, odpowiadać na potrzeby.
Staram się o komunikację bez przemocy (NVC)
No dziś to nie wyszło :D. Ale sztuka Nonviolent Communication to umiejętność rozwijana latami. Sama znajomość pozornie prostych zasad nie wystarczy, chociaż bardzo pomaga minimalizować konflikty. Trzeba te zasady stosować, uczyć się ich w praktyce aż staną się nawykowe, ale też mieć na uwadze, że mimo szczerych chęci, stare nawyki komunikacji mogą wziąć górę w sytuacji stresu. Tak, jak dziś.
A NVC to w duuużym skrócie 4 zasady:
- obserwowanie bez oceniania i uogólniania
- rozpoznawania i wyrażanie uczuć
- wiązanie aktualnie przeżywanych uczuć z potrzebami
- formułowanie bardzo konkretnych próśb
Może brzmieć enigmatycznie, ale w moim najlepszym rozumieniu sprowadza się do empatycznego formułowania komunikatów i uważności na komunikaty innych. Zamiast “Potrafisz tylko dolewać oliwy do ognia, jesteś beznadziejnym partnerem/partnerką”, można spróbować “Czy dobrze słyszę, że przejmujesz się tym, co może się zdarzyć? Sama się o to martwię. Jak mogłabym Ci teraz pomóc?”. Oczywiście to trudne, bo a) ludzie tak w znacznej większości nie rozmawiają i możemy, przynajmniej na początku być traktowani z nieufnością, b) sami musimy być świadomi swoich uczuć, c) mieć siłę wzbić się ponad nie i d) mieć autentyczną chęć budowania dobrych relacji z sobą i innymi.
Zajmuję głowę czymś konstruktywnym
Akurat teraz pracuję nad scenariuszem fajnego warsztatu osadzonego między psyche a ekologią, który mam nadzieję Wam wkrótce objawić. Czytam zaległe artykuły w miesięcznikach, robię internetowy kurs, bawię się z dzieciakami, uczę się angielskiego, stania na rękach. Potrafię zrobić coraz więcej pompek (tych “babskich” i wcale nie dużo więcej, ale widzę progres i to jest super). Budujące w tej sytuacji jest poczucie wpływu, bo ono zależy tylko od naszego podejścia.
Dostarczam sobie przyjemności
A to podjem czekoladkę, a to potańczę, a to się przytulę. Obejrzę komedię, ugotuję coś smacznego. Jestem dla siebie dobra. I nawet jak obudzi się szakal, dostrzegam go, nie karcę się za niego, ale przeproszę i wyciszam się, aby bezpiecznie mogła wrócić żyrafa.
Dbam o higienę dnia pracy
Zanim zacznę pracę, organizuję sobie czas na chwilę jogi, prysznic i śniadanie. Dzięki temu, że nie dojeżdżam do pracy, mam extra godzinę rano. Dbam, aby ten czas poświęcić sobie i dobremu rozpoczęciu dnia. Dopiero wtedy otwieram komputer. Zdarzały się takie dni, gdy zaraz po przebudzeniu sięgałam po telefon, na którym sprawdzałam pracową pocztę, ledwo umyłam zęby i niedbale wrzuciłam coś w siebie udając, że zjadłam śniadanie. Około południa potrafiłam ocknąć się, że nadal jestem w piżamie. Przy home office, który może potrwać wiele tygodni rytm i higiena dnia jest dla mnie kluczem do przetrwania.
A jak sobie rodzicie Wy?
Ps. Żyrafa i szakal to zapożyczenie z terminologii NVC. Styl komunikacji empatycznej reprezentuje żyrafa ze swoim wielkim serduchem, a styl komunikacji agresywnej, właśnie szakal.